Jak pokazuje przykład Węgier prywatyzacja, nawet przeprowadzona z publicznie deklarowaną przez polityków „dobrą wolą” i „przy zachowaniu najwyższej staranności”, może źle się skończyć - wrogim przejęciem, czy wejściem niechcianego inwestora - przestrzega Maks Kraczkowski, poseł PiS i wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Gospodarki.
Zwraca też uwagę, że rosyjska firma kupując akcje MOL od austriackiego koncernu OMV płaciła dużo więcej niż wynosiła wówczas ich giełdowa cena. – Najwyraźniej Rosjanie byli zdeterminowani – nikt przecież nie przepłaca, za coś, na czym mu nie zależy – stwierdza. – To, co spotkało Węgrów, niech będzie przestrogą dla nas – dodaje.
Według niego minister skarbu Aleksander Grad nie baczy przy tym, że sprzedaje spółki (bądź pakiety ich akcji), które są w trakcie restrukturyzacji, bądź kosztownych procesów inwestycyjnych (jak PGE), bądź właśnie zakończyły takie projekty (Grupa Lotos). – Ich wycena nie uwzględnia korzyści, jakie da w kolejnych latach rozbudowa mocy produkcyjnych, czego najlepszym przykładem jest Grupa Lotos. Sprzedaż 53 proc. akcji miałaby przynieść ok. 4 mld zł (z premią za kontrolę), to zaledwie czterokrotność rocznego zysku netto koncernu, które zostaną jednorazowo skonsumowane na łatanie deficytu a polskie państwo wyzbędzie się przy tym do 0,5 mld zł dochodów z dywidend rocznie – zauważa Kraczkowski.
Decyzja w sprawie prywatyzacji Lotosu ma zapaść po wyborach. Ministerstwo Skarbu poinformowało, że do ostatecznego etapu zakwalifikowane zostały cztery oferty (z czego jedna warunkowo). Wiadomo, że jednym z oferentów jest rosyjska spółka TNK-BP (joint venture rosyjskich przedsiębiorców i koncernu BP). Według nieoficjalnych informacji ofertę złożył także wspomniany przez posła PiS węgierski MOL. Zainteresowaniu kupnem Lotosu zaprzeczyły natomiast oficjalnie dwa największe państwowe koncerny rosyjskie – Gazpromnieft i Rosnieft.