Wprowadzenie w Ekwadorze nowych rządów prezydenta Rafaela Correa pod hasłem "socjalizmu XXI wieku", oznacza dla zagranicznych firm naftowych przykręcenie zysków.
Prezydent nie czekał zresztą do 31 października, kiedy rozpocznie działalność Zgromadzenie Konstytucyjne, i już pod koniec ubiegłego tygodnia zabrał się do zagranicznych firm naftowych. Ekwador jest piątym co do wielkości producentem ropy w Ameryce Południowej, a połowa wydobycia pochodzi ze złóż zagranicznych firm.
Najpierw Correa postanowił, że do kasy państwa będzie wpływać 99 proc. ekstrazysków ze sprzedaży ropy. Do tej pory Ekwador dostawał połowę nadwyżki ze sprzedaży surowca powyżej 23 dol. za baryłkę, a resztę zatrzymywały koncerny - czytamy w "GW".
Chodzi o gigantyczne kwoty, bo w sierpniu baryłka ekwadorskiej ropy Oriente kosztowała 65 dol., a ropy gatunku Napo - 57,5 dol. Władze Ekwadoru szacują, że na zmianie podatków fiskus zarobi 830 mln dol. rocznie.
W ostatni piątek władze zapowiedziały też, że chcą renegocjować kontrakty na eksploatację złóż z zagranicznymi firmami. Są to brazylijski koncern Petrobras, hiszpański Repsol, francuski Perenco, chiński Andes Petroleum i amerykański City Oriente - wymienia dziennik.
Zachodni nafciarze obawiają się, że chodzi o nacjonalizację ich złóż. Na taki krok zdecydowali się już bliscy Correi prezydenci Wenezueli Hugo Chavez i Boliwii Evo Morales.
Lewaccy przywódcy Ameryki Łacińskiej nie obawiają się, że nacjonalizacja złóż pozbawi ich dostępu do technologii i wyposażenia. Na opuszczone przez koncerny z Zachodu gazowe pola w Boliwii chce wejść Gazprom, a Wenezuela podpisuje umowy o eksploatacji swoich złóż z Rosjanami, Chińczykami, a nawet Białorusią - wyjaśnia "Gazeta Wyborcza".
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Naftowe eldorado w Ekwadorze zagrożone?